Co roku w Stanach Zjednocznonych stu nastolatków wyrusza w Wielki Marsz. Na trasie dopingowani są przez niezliczonych kibiców, wydarzenie transmituje państwowa telewizja. Zasady są proste: trzeba jak najdłużej maszerować z prędkością nie mniejszą niż 6 km/h. Jeśli w ciągu minuty średnia prędkość spadnie poniżej tej wartości, chłopiec dostaje upomnienie. Można otrzymać trzy upomnienia, potem podchodzi żołnierz i zabija uczestnika strzałem w głowę. Meta jest tam, gdzie padnie przedostatni z nich.
Wielki Marsz Stephana Kinga to książka ocierająca się o arcydzieło. Nie ma w niej wartkiej akcji, jest marsz, mniej lub bardziej głębokie (na ogół mniej) rozmowy jego uczestników o życiu, planach, marzeniach. Zmęczenie, pot i krew, strach przed kolejnym wzniesieniem. Gorzka alegoria życia, jako drogi bez celu.
przeczytam
Kilka dni temu przeczytałem
Dałem 4 na 5. Dobra książka, choć zakończenie odrobinę mnie rozczarowało.