Na początek kilka słów wyjaśnienia: blog od dłuższego czasu nie jest aktualizowany, straciłem zapał do pisania, natomiast biegam dalej Nie sądzę, aby w najbliższym czasie coś się zmieniło, dlatego serwis będzie już raczej zamkniętą pamiątką. Krótsze wpisy będę umieszczał na facebookowym profilu.
***
Przejdźmy do podsumowania roku 2013, mojego pierwszego pełnego sezonu biegania.
Rok rozpocząłem od przygotowań, wg planu Danielsa, do swojego pierwszego biegu maratońskiego – Maratonu Orlenu. Styczeń zaczął się znośną pogodą, ale już w pierwszym tygodniu spadł śnieg, a potem było tylko gorzej. Przez pierwsze kilka tygodni zaliczyłem chyba wszystkie rozpisane treningi, jednak z biegiem czasu realizacja planu przychodziła mi z coraz większym trudem. Chodniki naprzemian pokryte były śniegiem, błotem lub lodem, utrzymanie zakładanego tempa w takich warunkach było nierealne. Cały czas sumiennie realizowałem plan, ale powoli miałem dosyć. Chyba na początku marca doszedłem do wniosku, że z Orleniu nic nie będzie. Miałem już wykupiony pakiet startowy, jednak zrezygnowałem. To była bardzo dobra decyzja.

Meta półmaratonu
24 marca pobiegłem za to w Półmaratonie Warszawskim, który ukończyłem w satysfakcjonującym mnie czasie 1:49:05. Po półmaratonie plan był następujący: Na razie nie biegam, czekam aż stopnieje śnieg i wtedy rozpoczynam trening do wrześniowego Maratonu Warszawskiego. Zima trzymała jeszcze dwa tygodnie, śnieg stopniał 7 kwietnia. Tego dnia rozpoczęły się moje przygotowania do Maratonu Warszawskiego.

Bieg Konstytucji 3 maja
Tym razem plan przygotowałem sobie sam, a był on bardzo prosty – biegać. Dużo, wolno, ale biegać. Celem był maraton, po drodze miałem jeszcze zaliczyć kilka biegów na 5 i 10 km. W kwietniu na trochę niedoszacowanej trasie Biegu dookoła ZOO przebiegłem blisko 10 km w 45:53. Później był Bieg Konstytucji 3 maja i czas na 5 km 22:21. Na podstawie tych dwóch startów postawiłem sobie dwa cele: 5 km poniżej 22 minut i 10 km poniżej 45 minut.
Pierwszy zrealizowałem 15 czerwca podczas Biegu Ursynowa. Pokonałem 5 km w czasie 21:48. Półtora miesiąca później, 27 lipca, na trasie Biegu Powstania Warszawskiego udało mi się zejść poniżej 45 minut na 10 km, czas: 44:51.
W tym momencie na krótszych dystansach wyciągnąłem maksimum na co było mnie wtedy stać. Miałem ukończone w fajnych czasach biegi na 5, 10 i 21 km, wyzwaniem pozostawał tylko maraton.

Bieg Dookoła ZOO
Tak jak napisałem wyżej, plan rozpisałem sobie sam, opierał się głównie na bieganiu, nie było w nim specjalnej filozofii. Starałem się realizować minimum 4 treningi w tygodniu. Jednorazowo biegałem na ogół dystans 10-12 kilometrów spokojnym tempem. Raz w tygodniu, we wtorek lub środę, robiłem podbiegi. Z tych podbiegów jestem szczególnie dumny. 10 września na facebooku pisałem o nich następująco:
Dzisiaj zrobiłem ostatni podbieg z czteromiesięcznego cyklu. Zacząłem we wtorek 14 maja i od momentu raz na siedem dni biegałem na ulicę Arbuzową i tydzień w tydzień klepałem serie dziesięciu 225 metrowych podbiegów. Opuściłem jedynie dwa tygodnie – raz powodem absencji był bieg na 10 km, przed którym chciałem odpocząć, drugi tydzień to wyjazd na wakacje.
Nie wiem, czy dało mi to coś fizycznie – zapewne tak. Ja najbardziej jestem zadowolony z tego, że się nie poddałem. Nie znosiłem tych podbiegów, jednak w maju założyłem, że do maratonu raz w tygodniu będę wykonywał taki trening i się udało. Szesnaście razy stawiałem się na Arbuzowej i biegałem góra – dół. Łącznie wykonałem 152 podbiegi, co daje dystans 34,2 kilometra.
Za niecałe trzy tygodnie maraton. Najdłuższy podbieg będzie… ulicą Arbuzową. Na pewno będzie się biegło lżej ze świadomością, że pokonałem ten odcinek już ponad 150 razy
Od ostatniego startu na 5 km w połowie czerwca nie robiłem już żadnych interwałów. Były wyłącznie podbiegi, monotonne 10-12 kilometrowe biegi oraz od czasu do czasu coś dłuższego, choć tutaj nie szalałem Najdłuższy trening w maju miał 27.07 km, w czerwcu 15.19 km, w lipcu 14.35 km.
Na początku sierpnia było pierwsze naprawdę długie wybieganie: 31 km. Drugie podejście do „trzydziestki” zakończyło się porażką, przebiegłem zaledwie 20 km i na nic więcej nie miał siły. Poprawiłem się tydzień później. Trzy tygodnie przed maraton zaliczyłem najcięższy trening. Przebiegłem 35.55 km, z czego ostatnie 10 km było w tempie maratońskim. Całość zajęła 3g:35m:27s, średnie tempo 6:04 min/km.
Niektórzy uważają, że takie długie wybiegania nie mają żadnego sensu. Dla mnie było ono konieczne i nie chodzi tutaj o żadną dodaną wartość fizyczną, ale o psychikę. Dopiero po tych 35 km uwierzyłem, że dam sobie radę. Psychika jest kluczowa na dystansie maratońskim, nie wyszlifuje się jej biegając krótkie odcinki. 35 km niszczy nogi, osłabia organizm, ale moim zdaniem to cena, którą warto ponieść.
Według Danielsa i wielu innych autorytetów bieganie ponad 2,5h jest bezcelowe. Być może, ale chyba warto się sprawdzić. Wbrew pozorom, nie tylko amatorzy potrzebują takiego przetarcia. „Bezcelowe” mordercze wybiegania praktykowali również geniusze biegania, postacie, których nikt nie mógłby podejrzewać o słabą wytrzymałość, niewystarczającą wydolność czy siłę nóg. Aplikowali sobie takie treningi wyłącznie w jednym celu, aby wzmocnić głowę.
„Japonka Naoko Takahashi – w 2000 roku została mistrzynią olimpijską w maratonie, a rok później jako pierwsza kobieta w historii zeszła na tym dystansie poniżej 2 godzin i 20 minut. W wywiadach opowiadała, że żeby fizycznie i psychicznie poczuć się gotową do maratonu, od czasu do czasu musiała pobiec naprawdę dużo. Na przykład rano pięćdziesiąt kilometrów, po południu kolejne dwadzieścia. Co ciekawe psychiczny argument za stosowaniem tego rodzaju treningu podnosił też Włoch Gelindo Bordin, również mistrz olimpijski w maratonie. Chociaż trener powtarzał mu, że stosowanie tak długich biegów nie ma uzasadnienia fizjologicznego, Bordin upierał się, że potrzebuje ich, żeby poczuć się psychicznie mocnym. I przed maratonem chociaż raz starał się na treningu przebiec 50 kilometrów w jednej sesji.” Źródło: Bieganie, kwiecień 2013, s.50.

II Wielka Ursynowska
Miłą odskocznią od monotonii treningów był start w II Wielkiej Ursynowskiej, czyli biegu na 5 km po Torze Wyścigów Konnych „Służewiec”. Tego dnia była ulewa, tor zamienił się w bagno, butów nie doczyściłem do dzisiaj Kilka godzin później wziąłem jeszcze udział w Onkobiegu. Onkobieg to charytatywna impreza, której celem jest popularyzacja tematyki zachorowań na nowotwory. Bieg trwa 60 minut, w trakcie których kręci się kółka wokół Centrum Onkologii oraz Instytutu Hematologii i Transfuzjologi na warszawskim Ursynowie.
Dwa tygodnie przed startem pobiegłem testowo szybszy odcinek półmaratonu. Pokonałem go w niecałe 1h 42 min, a więc ponad 7 minut szybciej niż podczas mojego jedynego jak dotąd oficjalnego startu na tym dystansie pół roku wcześniej. Forma wydawała się być. Co i tak nie zmienia faktu, że denerwowałem się jak nigdy
Po raz pierwszy czułem respekt przed dystansem, wiedziałem, że taki bieg to już nie przelewki. Przez ostatni tydzień największym dylematem było: w co się ubrać? Był koniec września, a mimo to temperatury niskie, raz zapowiadali, że będzie 5 stopni, innym razem 12 lub jeszcze wyżej. Ostatecznie w dniu startu miało być z tego co pamiętam 8-10 stopni w południe. Dzień przed startem zrezygnowałem z bluzki z krótkim rękawkiem i zdecydowałem się na długi rękaw. To był dobry wybór, ale myślę, że gdybym pobiegł w krótkim też byłoby ok.
***
Koniec części 1. Część 2.
Najnowsze komentarze