158 treningów, 1300 kilometrów, ponad 120 godzin biegu – do zrealizowania tegorocznego celu zabrakło… 4 sekund.
Dzisiejszy Bieg na Piątkę podczas 36. Maratonu Warszawskiego ukończyłem z czasem 21:03. 4 sekundy powyżej granicy 20 minut, ale myślę, że dałem się z siebie wszystko, to było maksimum. No, może mógł pomóc jeden mały szczegół, ale o tym na końcu.
Atmosfera maratońskiego dnia pod Stadionem Narodowym była wspaniała, trasa Biegu na Piątkę bardzo szybka, pogoda również wymarzona. Wystartowałem z pierwszych linii, dlatego nie musiałem wymijać wolniejszych i od początku biegłem komfortowo. Pierwszy kilometr spokojny, w czasie 4:13. Na drugim jednak, pomimo subiektywnego odczucia, że trzymam tempo, mocno zwolniłem do 4:25. Wtedy też przełączyłem ekran Garmina z pokazywania czasu na aktualne tętno i to mnie uratowało. Pomimo wolnego tempa tętno było już na poziomie 176-177 uderzeń na minutę, więc wiedziałem, że nie ma sensu przyspieszać. Gdybym w tym momencie próbował trzymać zakładaną prędkość (czyli 4:10/km), wszedłbym z tętnem powyżej 180 i byłoby po zawodach.
Tymczasem kończył się drugi kilometr, dotarliśmy do Ronda de Gaulle’a i zrobiliśmy nawrotkę przy palmie. Zobaczyłem, że zaczyna się robić z górki, a więc rozwiązała się zagadka drugiego kilometra; był tam cały czas lekki podbieg i stąd wolniejsze tempo. Trzeci kilometr przebiegłem w 4:07, czwarty w 4:05.
Koniec czwartego kilometra to zbieg na Wybrzeże Szczecińskie, okazja do przyspieszenia albo złapania oddechu. Ja przyspieszyłem, w efekcie na Wybrzeżu Szczecińskim tętno miałem już na poziomie 180, oddychałem rękawami, a do mety zostało jeszcze 900 metrów. Na jakieś 600 metrów przed końcem, wyprzedziłem faceta, który był chyba jeszcze bardziej wykończony ode mnie. Walczył cały czas coś do siebie krzycząc i to mi niesamowicie pomogło. Cały czas słyszałem za sobą te jego wrzaski i myślałem tylko o tym, aby wytrzymać do bramy stadionu. Wiedziałem, że w środku będzie już dobrze. Wbiegłem w bramę, minąłem ostatni zakręt i na ostatniej prostej jeszcze przyspieszyłem.
No właśnie… ostatnia prosta na stadionie. Chyba tylko na niej mogłem urwać te 4 sekundy. Na finiszu tętno doszło do 183 (z HRmax 186), a więc miałem w zapasie jeszcze 3 uderzenia. Myślę, że zanimbym padł, mógłbym finiszować jeszcze ze 150-200 metrów
Teoretycznie. W praktyce pobiegłem chyba najszybciej, jak mogłem. Średnie tętno z 5 km wyniosło 175, czyli ponad 94% HRmax. Czasy poszczególnych kilometrów – 4:13, 4:25, 4:07, 4:05, 4:04. Miejsce 188/3084.
To był ostatni start w tym roku i jestem z niego bardzo zadowolony. Po paśmie porażek, w końcu przyszedł bieg, który daje nadzieję na przyszły rok. Jeszcze w kwietniu myślałem, że granica 21 minut za kilka miesięcy nie będzie żadnym problemem, rzeczywistość okazała się inna i mocno ostudziła moje zamiary. Ostatecznie nie udało się, ale 21:03 jest już dobrym punktem wyjściowym.
Zresztą… prawdziwym celem jest wynik 19:xx, a te 20:xx to tylko przystanek po drodze. W tym roku jeszcze nie zdążyłem na ten autobus, ale jestem coraz bliżej.
Brawo, gratulacje!
W przyszłym roku pęknie 20 min a takie biegi po 4:11/km będziesz robić na treningach
Dzięki. Na to liczę